AlterNation - magazyn o muzyce Electro, Industrial, EBM, Gothic, Darkwave i nie tylko
Castle Party 2017


Czytano: 9043 razy


Wykonawca:

Galerie:

Ostatnie tematy na forum:

Castle Party to cykliczna impreza odbywająca się w niewielkiej miejscowości na Dolnym Śląsku. Chociaż odbywa się od ponad 20 lat, to co roku czymś nas zaskakuje, a to muzycznym objawieniem, a to nieoczekiwanym spotkaniem, a to pierogami. Niektórzy przybywają dla tych objawień, inni dla spotkań a jeszcze inni dla pierogów. Cokolwiek by to nie było, co nas tam przyciąga, to Castle Party z założenia pozostaje festiwalem muzycznym, dlatego poniżej przedstawiam całkowicie subiektywne zestawienie tego, co działo się na zamkowej scenie podczas tegorocznej edycji. Oczywiście, jak co roku, od piątku do niedzieli, koncerty równolegle odbywały się również w byłym kościele ewangelickim. Jeżeli kiedyś nauczę się teleportować, to pewnie taka relacja z dwóch miejsc jednocześnie powstanie, na razie skupimy się na zamku.
 
Czwartek
Festiwal rozpoczynamy od koncertowo dość różnorodnego czwartku w byłym kościele ewangelickim.  Z nowości to kościół tym razem został zaopatrzony w wywietrzniki i nie zmienił się w saunę, a nawet co rusz powiewało chłodem. Niemniej, jeszcze zanim festiwal na dobre wystartował grupki i grupy a także pojedyncze osobniki mniej lub bardziej gotyckie zbierały się wokół tego przybytku, można było tam usiąść, zasiąść, pogadać, obgadać, zjeść, wypić, kupić to i owo, przywitać starych znajomych, czy też wymienić się spekulacjami na temat tego co nas czeka.
Po wszystkich tych czynnościach część zasadnicza czyli koncerty. Jako pierwszy zespół tegorocznej edycji festiwalu, Stelarius dość zgrabnie rozpoczął czwartkowe wystapienia. Trochę melodyjnie, trochę przestrzennie, na początek w sam raz.
Kolejny raz na Castle Party, tym razem na kościelnej scenie, Lahka Muza zaprezentowała swój spektakl, wizualnie ocierający się lekko o teatr tudzież pantomimę, w zakresie stylizacji i prezencji scenicznej. Muzycznie trochę monotonnie.  Całość sprawiała wrażenie próby odtworzenia jakiegoś mistycznego rytuału. Fani byli z koncertu bardzo zadowoleni. Dla kogoś, kto doświadczał po raz pierwszy mogło być nieco męcząco.
Dividing Lines to zgoła zupełnie inny rodzaj energii scenicznej, punkowej, zbuntowanej, nieokiełznanej, chociaż w nieco "wyładnionej" formie.
I znów obrót o 180 stopni, bo zarówno belgijski Star Industry, jak i niemiecki Sweet Ermengarde zafundowali nam podróż w otchłanie gotyckiego rocka.
Natomiast trudno sobie wyobrazić lepsze miejsce na koncert dla Frank The Baptist niż były kościół ewangelicki. Kaznodzieja mógł swobodnie głosić swe nauki z ołtarza (sceny), a zgromadzenie (publiczność) mogło chłonąć prawdy absolutne niesione przez gitarowe riffy.
 
Piątek
Piątkowe koncerty na zamkowej scenie rozpoczął z przytupem Rigor Mortiss. Tuż po nim polski Batalion d’Amour. Gościnnie w kilku utworach na skrzypcach zagrała z nimi Kasia Lipert, a całości show dopełniły tancerki ze Stowarzyszenia Teatru Tańca i Ruchu z Ogniem Mantikora. Zespół zaprezentował się w świetnej formie, z niewielką zmianą składu – dołączył Bartek Tabak. Głównie mogliśmy usłyszeć utwory z nowej płyty "Fenix", w tym promujący album singiel "Charlotte", ale nie zabrakło też starszych kawałków i niespodzianki w postaci coveru Depeche Mode.
Dla fanów Andriana Hatesa piątek to musiała być nie lada gratka, bo mogliśmy go oglądać na scenie aż dwa razy. Najpierw z jego pobocznym projektem, który współtworzy z Gaun:A, .com/kill, a określanym jako dark noise. Nie do końca jest to noise, ale na pewno dark. I choć nie jest to tak majestatyczne granie jak Diary of Dreams, to Adrian wypada w tej wersji równie przekonywująco.
Kolejny projekt na scenie to 7JK, czyli Matt Howden i Maciek Fret. Jeżeli jakiś instrument jest w stanie wydobyć z siebie apokaliptyczne dźwięki, to na pewno są to skrzypce. Panowie świetnie się uzupełniają i tworzą bardzo ciekawą propozycję muzyczną.
Koncert Dioramy niestety nie obył się bez przygód. Ze względu na problemy techniczne, kilkakrotne próby wystartowania, ostatecznie, jak się okazało zepsutą kartę dźwiękową, cały set został skrócony i mocno się opóźnił. W między czasie, Torben zaproponował wykonanie jednego utworu akustycznie, po czym ze spół zszedł ze sceny. Szczęśliwie część koncertu została uratowana, a Torben nie odmówił sobie nawet uścisku z publicznością.
Arkona, niezaprzeczalny klasyk pogańskiego folk metalu, to moje prywatne zaskoczenie tej edycji. Nie słucham takich rzeczy w domu, a jednak nie można było oderwać od nich ani oczu ani uszu. Koncert w całości przepełniony jakąś nieziemską energią i skąd ta kobieta wydobywa ten głos to ja nie wiem. Publiczność bawiła się świetnie, a słowiańskie melodie porwały wszystkich zgromadzonych. Koncert jak najbardziej udany i godny polecenia.
Na koniec dnia Diary of Dreams niezwykle klimatycznym koncertem stworzyli na zamku atmosferę pełną mroku i majestatu. Zespół promował swój ostatni album "Grau im Licht", ale mogliśmy usłyszeć też utwory z poprzednich płyt. Brzmieniowo dużo bardziej industrialnie niż w czasie poprzednich występów na CP, wokalnie tak samo przeszywająco i uwodzicielsko. Jak zwykle nie zawiedli pod względem poetyckości i refleksyjności. Cytując pana konferansjera (a chyba było to jego ulubione słowo) "pięknie". Tym razem bez Torbena na klawiszach, za to z Torbenem na wokalu w kilku utworach, ku uciesze publiczności. Trzeba przyznać, że te duety wychodzą im zacnie.
 
Sobota
W sobotę jako pierwsza na scenie stanęła Kasia Lipert i już pierwszym wykonaniem, coverem utworu Carmina Burana Carla Orffa wywołała ciarki na skórze. Kasię w kilku utworach wsparła gościnnie Karolina Andrzejewska (Batalion d’Amour).
Następnie jedyny w swoim rodzaju gitarowy ksiądz, czyli Jesus Complex, który wcale nie powściągliwie rozbujał publiczność.
Oczywiście na zamkowej scenie nie może zabraknąć klasyków gitarowego, gotyckiego grania. Dlatego też w tym roku zamek gościł The Angina Pectoris, którzy po 15 latach przerwy wrócili do żywych z nową płytą i wyjątkowym koncertem.
Po raz pierwszy w Polsce, ze swoim klasycznym setem wystąpił A Split-Second zmieniając klimat na dużo bardziej energetyczny. Nie zawiedli publiczności, co można było zauważyć na szalejącym dziedzińcu.
Jeszcze bardziej energetycznie i elektryzująco zagrał Suicide Commando. Jako że jest to sprawdzona marka, to pod sceną zgromadziło się całkiem sporo fanów i raczej nikt z nich nie powinien czuć się zawiedziony.
Kolejny występ to już polski akcent festiwalu, a raczej śląski. Mowa tu o zespole Neuoberschlesien, który powstał po rozłamie i zmianach personalnych w Oberschlesien. Kapela nazywana polskim Rammsteinem zaserwowała prawdziwie wybuchowy koncert, dosłownie, bo przepełniony efektami pirotechnicznymi. Było na co popatrzeć ale też czego posłuchać, zwłaszcza że zespół pisze teksty w gwarze śląskiej, co jest dość ciekawym połączeniem z muzyką metalową.
Gwiazdą wieczoru był oczekiwany przez wszystkich zespół My Dying Bride. Na zamku zapanowała atmosfera melancholii i zadumy. Po kulturalnym powitaniu publiczności rozpoczęli wyciskanie mroku z dusz zgromadzonych. Ich muzyka nie należy do najłatwiejszych w odbiorze, przez co pewnie nie do wszystkich trafia, ale na pewno jest to coś, czego warto doświadczyć. Fanów na pewno zadowoliło wykonanie  "Sear me", "The cry of mankind".
 
Niedziela
Koncertową niedzielę rozpoczął K-essence, czyli Bartek Księżyk. Chłopięcy urok, wpadające w ucho melodie, troszkę inny od całości klimat, który niekoniecznie wszystkim przypadł do gustu.
Dance on Glass za to przysporzył zgromadzonym wiele radości. Ania, mimo że zdenerwowana, zaprezentowała świetną formę, tak samo jak reszta zespołu. Dodatkowo wokalnie wspierała grupę Beata z Dark Letter. Oprócz znanych kawałków zespół pochwalił się też nowymi utworami z nadchodzącej płyty. Całość – po prostu świetny koncert.
Controlled Collapse również nie zawiódł oczekiwań. Wyrazista i ciężka sekcja rytmiczna, pulsująca gitara, mocny wokal wgniótł publiczność w ziemię. Z mojej strony ukłon w stronę perkusistki.
Mesh w klimacie cukierkowo-depeszowym nieco stonował zgromadzonych. Jeżeli ktoś jest fanem synth popu to zapewne świetnie się bawił. Dla pozostałych przerwa na frytki.
Vive la Fête to kolejne ogromne zaskoczenie, bo choć słychać było głosy powątpiewania czy to właściwy zespół o właściwej porze, to fakt, że w trakcie trwania całego koncertu cały dziedziniec podskakiwał mówi sam za siebie. Znakomici instrumentaliści, energiczne brzmienie, szalenie żywiołowa wokalistka, żywiołowa do tego stopnia, że można było pomyśleć iż prowadzi zajęcia fitness.
Jak na główną gwiazdę festiwalu przystało Tiamat zagrał świetny koncert, a oglądanie ich na scenie bolkowskiego zamku, to spełnienie marzeń niejednego fana CP.  W setliście nie zabrakło takich przebojów jak "Cain", "Sleeping Beauty", "Brighter than the Sun". Widać było, że zespół dobrze czuje się na scenie i w ogóle w Polsce, co też niejednokrotnie padło z ust Johana pomiędzy kolejnymi żartami. I tutaj duży plus za bardzo dobry kontakt z publicznością.Świetne solówki gitarowe i jeszcze lepsza gra bębniarza. Muzycznie bardzo zacnie. Polecamy i czekamy na więcej.
 
I tym sposobem zakończyła się kolejna edycja festiwalu Castle Party w Bolkowie. Jak zwykle po koncertach można było jeszcze wyszaleć się w klubach na afterach, czy też przed koncertami na basenie, aczkolwiek pogoda w tym roku nas nie rozpuszczała. Może to i lepiej. Szybko minęło. Za szybko. Ale na otarcie łez kolejna odsłona już za nie cały rok. STAY DARK!      
 
Autor:
Tłumacz: morrigan
Data dodania: 2017-07-23 / Relacje


Inne artykuły:




Najnowsze komentarze: